W pierwszym momencie, miała ochotę pobiec za nim. Bynajmniej nie po to, by go przeprosić. Nieodparta chęć zrobienia Mikołajowy krzywdy -choćby najmniejszej- całkiem zawładnęła jej umysłem. W jakiś sposób wierzyła, że wszystkie te "niefortunne" wypadki to jego sprawa. I nawet jeśli zabrzmi to niewiarygodnie głupio i niezrozumiale, w jakimś stopniu zabolała ją myśl, że mógłby to zrobić. Oczywiście, wiedziała doskonale jak wygląda ich relacja. Mimo, że nie pałali do siebie sympatią, tolerowali się. Z tylko chłopakowi znanych przyczyn, zatroszczył się o nią, kiedy ostre przeziębienie zmagało jej osobę. Nigdy mu za to nie podziękowała. Za to, że w tak bardzo Mikołajowy sposób postawił ją na nogi, także. Nawet jeśli zrobił to poprzez wywołanie karczemnej awantury, obrażenie i przy okazji wjechanie na jej ambicje. Udało mu się to.
Teraz gdy tak o tym myślała, dziękowała w duchu, że chłopak wyszedł z hotelu zanim rozpętało się tu prawdziwe. Zawsze to robił. Kiedy temperatura z rozmachem nabierała stopni, wymykał się. Nigdy jednak nie wiedziała dlaczego. Niejednokrotnie to właśnie on prowokował ją do kłótni.
Prawda była taka, że Mikołaj robił wszystko by nie wybuchnąć. Bianka, jakby nie było, była kobietą. Bardzo irytującą, ale jednak. A on sam nie wyobrażał sobie by móc kiedykolwiek podnieść rękę na jakąkolwiek reprezentantkę płci pięknej. Postrzegany przez większość -w tym także i przez blondynkę- za skończonego dupka, tak naprawdę miał swoje zasady którymi kierował się choćby nie wiem co i nie mógł pozwolić by wszystko legło w gruzach przez jedną dziewczynę z niewyparzonymi ustami. Naturalną przyczyną jego'ucieczek' była więc chęć ochronienia zarówno siebie jak i blondynki. To nie tak, że nie wierzył w swoją samokontrolę. Nigdy nie miał problemów z agresją. Zawsze umiał zapanować nad swoim ciałem, zanim zrobiłby coś, czego mógłby żałować przez resztę życia. Przezorność, była jego główną motywacją.
~*~
Słońce na dobre zwisło na błękitnym niebie, ogrzewając swoimi promieniami całą Lizbonę. Zdenerwowana Bianka, raz po raz zerkała na zegarek. Dochodziła już prawie jedenasta czasu lokalnego, co oznaczało że w Polsce jest już prawie dwunasta. Zgodnie z jej planami, już od jakichś trzech godzin powinni być w drodze do Porto. Jednak po brunecie nadal nie było ani śladu. Minuty mijały jedna za drugą, przeradzając się w godziny. Kiedy więc na zegarku wybiła czternasta, zirytowana postawą Mikołaja, wyszła z hotelu. Miała nadzieję znaleźć go jak najszybciej i zmusić do opuszczenia Lizbony, choćby miała zrobić to siłą.
Czas nie był ich sprzymierzeńcem, dlatego też nie mogli pozwolić sobie na kolejną noc w tym mieście. Z tego co obliczyła wynikało, że zostało im jeszcze siedem przystanków. Ósmym miała być już Warszawa - meta całej podróży.
Osiemnaście dni, które im pozostało, wydawały się tak nierealną liczbą...
Nagła determinacja przepłynęła przez jej ciało. Cokolwiek by się nie działo, musiała wypełnić zobowiązanie jakie na siebie wzięła.
Jeśli nie znajdę go w przeciągu godziny, po prostu pojadę dalej sama. - obiecała sobie w duchu przecierając wierzchem dłoni krople potu z czoła.
Po raz kolejny rozejrzała się dookoła, zastanawiając się w którą stronę powinna tak właściwie iść. Zamknąwszy oczy, okręciła się delikatnie wokół swojej osi licząc w ciszy do pięciu. To, jak bardzo komicznie musiało wyglądać jej zachowanie z punktu widzenia przechodnich, interesowało ją najmniej. Zdeterminowana by jak najszybciej znaleźć chłopaka, przekroczyła pewnym krokiem ulicę, kierując się do pobliskiego parku, który jako pierwszy rzucił jej się w oczy, gdy je otworzyła.
Powolnie, jednak nadal stanowczo przemierzała kolejne wyłożone betonowymi płytami alejki. Miejsce to dosłownie ją oczarowało. Mimo wciąż przedpołudniowej godziny, tętniło życiem. Co kilkadziesiąt metrów przystawała oniemiała, by posłuchać ulicznych grajków, którzy dosłownie tworzyli poematy na instrumentach. Nawet jeśli nie rozumiała języka, w którym to robili, nie potrafiła się od nich oderwać.
Wszystko wyglądało jak na wyidealizowanych filmach amerykańskich. Niewielki plac zabaw w oddali, na którym bawią się dzieci, mężczyzna pchający wózek z popcornem którego cudowny zapach roznosi się po okolicy w promieniu kilkunastu metrów.
Zachwycona wszystkim tym co ją otaczało, postanowiła jednak przyśpieszyć kroku. Czas nieubłaganie uciekał.
Stawiając kolejne kroki, nawet nie dostrzegła, kiedy park przerodził się w coś w rodzaju ulicznego targu. Kolorowe stoiska po brzegi wypchane przeróżnymi drobiazgami. Od widokówek, przez różnego rodzaju figurki, aż po ubrania we wszystkich kolorach tęczy. Zafascynowana, niewiele myśląc ruszyła w tamtym kierunku, przyglądając się wszystkiemu bardzo dokładnie. Nawet nie zauważyła, kiedy obok niej pojawiła się starsza kobieta, mimo upału opatulona w kwiecistą chustę. Ująwszy nadgarstek dziewczyny, pociągnęła ją w kierunku jednego ze straganów, który jak się okazało pełen był biżuterii. Nim się sie obejrzała, staruszka wciskała jej na rękę kolorową bransoletę nawlekaną maleńkimi koralikami. Oniemiała przyglądała się przedmiotowi. Uśmiechnęła się dziękczynnie do kobiety i już miała odejść, kiedy kobieta podsunęła jej pod nos cenę bransoletki. Zszokowana patrzyła to na kartkę na swoją dłoń.
Naciąganie poziom hard - bąknęła, wyciągając z tylnej kieszeni szortów pięć euro. Uśmiechnąwszy się na odchodne, można by powiedzieć że bardziej sztucznie niż jej się to uprzednio wydawało, przypomniała sobie o właściwym celu jej spacerku. Wywróciwszy oczami na swoje roztargnienie, przyspieszyła kroku.
Niedługo potem, znalazła się w pobliżu betonowego boiska. Momentalnie rzuciła jej się w oczy sylwetka Mikołaja, stojącego z piłką pod pachą pod jednym z koszy.
- Wreszcie Cię znalazłam! - rzuciła, podchodząc bliżej, pamiętając jednak by zachować odpowiedni dystans od chłopaka.
W odpowiedzi uniósł tylko prawą brew, racząc ją jedynie krótkim spojrzeniem.
Przygryzła nerwowo wnętrze policzka, zastanawiając się, w jaki sposób mogłaby choć trochę rozładować napięcie panujące między nimi. Doskonale wiedziała, że w tej kwestii na Mikołaja liczyć nie może.
Niczym nie wzruszony brunet, po raz kolejny wlepił wzrok w obręcz. Piłka wzniosła się ku górze, by po chwili wylądować idealnie w samym środku tarczy.
- Czekaj. -mruknęła nagle zaciekawiona- Skąd masz piłkę?
- Dostałem- westchnął bardziej lekceważąco, niż jak kiedykolwiek miała okazję usłyszeć to z jego ust.
- Zabrałeś dziecku piłkę? - zaśmiała się nerwowo, spoglądając na Mikołaja z niemałym zaciekawieniem.
- Dzieciak sam mi ją wcisnął za paczkę - wzruszył niedbale ramionami, po raz kolejny wymierzając rzut. Po raz kolejny celny.
- Demoralizujesz dzieci - mruknęła, zakładając ręce na piersi.
- To dziecko miało jakieś 16/17 lat. - uśmiechnął się ironicznie.
Zapadła cisza, przerywana od czasu do czasu głuchym odgłosem uderzanej piłki o tablicę. On skutecznie ją ignorował, a ona nie miała zielonego pojęcia jak zmusić go do wyjazdu. Kiedy więc po raz pierwszy od dłuższej chwili spudłował, a piłka szczęśliwym trafem poleciała właśnie w jej kierunku, podniosła ją z betonu, chowając za plecami i zmuszając zarazem chłopaka do zwrócenia na nią uwagi.
- Sory. Nie mam więcej fajek. - irytacja przesączyła jego głos, a on nawet nie starał się jej ukryć.
- Nie chcę żadnych fajek.
- Czego tak właściwie chcesz? Najpierw wrzeszczysz na mnie, oskarżając o coś czego nie zrobiłem, później kiedy ja wychodzę, Ty przyłazisz za mną i zaczynasz prawić mi morale na temat demoralizacji jakichś gówniarzy. - wypluł, starając się odebrać jej piłkę, nadal jednak pamiętając o należytym dystansie.
Bianka gwałtownie odsunęła się od niego, nie pozwalając mu na to.
- Skąd mam mieć pewność, że faktycznie za tym nie stoisz?
- Myśl sobie co chcesz, mam to w dupie. - warknął, wyrywając jej siłą piłkę.
- Oczywiście! Mikołaj Flis zawsze ma wszystko w dupie! - wrzasnęła.
Gwałtownie podszedł do niej, zasłaniając jej usta swoją dłonią.
- Dziękuj Bogu, że jesteś dziewczyną. Inaczej już dawno przestałbym się powstrzymywać.
- Dupek - splunęła siarczyście, kiedy odsunął się od niej na bezpieczną odległość.
- Nigdy nie mówiłem, że jest inaczej. - ironiczny uśmieszek, którego całym sercem nienawidziła wpłynął na jego twarz, a ona musiała się powstrzymywać by nie podejść i wymierzyć mu efektywnego policzka. Wiedziała jednak, że byłby to jej przysłowiowy gwóźdź do trumny.
- Jesteś taki.... - zawahała się, szukając odpowiedniego słowa. - beznadziejny! Wszystko zawsze psujesz!
- Oświeć mnie księżniczko. Co zrobiłem tym razem? - mimo, że się uśmiechał, nie było w tym ani krzty poczucia humoru, które Flisa nigdy przecież nie opuszczało.
- Powinniśmy być w drodze do Porto od pieprzonych czterech godzin! Nie zamierzam przez Ciebie przegrać, słyszysz?! Pakuj się i jedziemy!
- A co jeśli nie mam ochoty? Lizbona jest taka piękna... Myślę że mógłbym zostać tu jeszcze parę dni - rzucił złośliwie.
- Mówię serio. Pakuj się.
- Ja też. Nigdzie dzisiaj nie jadę. - zignorował uciekającą gdzieś na trawnik piłkę, zakładając ręce na piersi i mierząc ją wyzywającym spojrzeniem.
Spoglądała na niego spod przymrużonych powiek, starając się nie wybuchnąć.
Nim się zorientował, blondynka ruszyła w kierunku trawnika i leżącej na niej piłki. Ujęła ją w dłonie i już po chwili, stała przed nim.
- Więc może mały zakładzik? - mruknęła przebiegle, patrząc znacząco na trzymany w rękach przedmiot.- Jeśli wygram, wyjedziemy z Lizbony jeszcze przed 14:00. A jeśli przegram...
- Jeśli przegrasz, wyjedziemy dopiero jutro rano.
Przełknęła głośno ślinę, zastanawiając się, dlaczego do cholery nie zostawi go w Lizbonie i sama nie ruszy dalej?
Bo nie masz pieniędzy. Bo nie poradzisz sobie sama, bez kogokolwiek u boku. Bo nie starczy Ci odwagi. Bo boisz się samotności, nawet jeśli do wyboru masz tylko tego dupka.
- Niech będzie. Gramy do dziesięciu punktów. - westchnęła, starając się przypomnieć sobie choć część tego, czego nauczył ją trener ich zespołu gdy była jeszcze w liceum.
Ręce trzęsły jej się coraz bardziej, kiedy przewaga nad brunetem drastycznie malała. Nagle, z 8:2, zrobiło się 8:8. Od wygranej, dzieliły ją zaledwie 2 punkty. O ironio, od przegranej także. Za wszelką cenę starała się zapanować nad zdenerwowaniem ogarniającym jej ciało. Przez moment nawet porównała jego siłę do tego, gdy pisała maturę z matematyki. Zgryzła długopis do tego stopnia, że nie była w stanie nim pisać i musiała pożyczyć od koleżanki inny.
Teraz, od jednego rzutu zależało tak wiele, że nie mogła pozwolić sobie na spudłowanie. Jedyne pocieszenie stanowiło dla niej to, że miała piłkę w posiadaniu. Gdyby ją teraz straciła, jej nadzieja i honor runąłby na ziemię jak domek z kart.
Przełknęła głośno ślinę, i ruszyła niepewnym krokiem w kierunku kosza. Kiedy na jej drodze stanął brunet, bez głębszego wysilenia się, starający przejąć piłkę, zatrzymała się na moment, szukając jakiegokolwiek wyjścia z sytuacji.
Okazał się nim szeroki rozkrok w którym stał brunet. Przeturlała między nimi piłkę, szybko go mijając. A bynajmniej taki był plan, do momentu aż poczuła w tali szerokie dłonie bruneta, odciągające ją od kosza, a kiedy zrobił to już na tyle daleko, by nie mogła dosięgnąć piłki, sam po nią ruszył. Wycofawszy się do środkowej linii boiska, oddał perfekcyjny rzut, zapewniający mu trzy punkty i zwycięstwo.
- Myślę że mamy już plany na wieczór - puścił jej oczko.
Teraz gdy tak o tym myślała, dziękowała w duchu, że chłopak wyszedł z hotelu zanim rozpętało się tu prawdziwe. Zawsze to robił. Kiedy temperatura z rozmachem nabierała stopni, wymykał się. Nigdy jednak nie wiedziała dlaczego. Niejednokrotnie to właśnie on prowokował ją do kłótni.
Prawda była taka, że Mikołaj robił wszystko by nie wybuchnąć. Bianka, jakby nie było, była kobietą. Bardzo irytującą, ale jednak. A on sam nie wyobrażał sobie by móc kiedykolwiek podnieść rękę na jakąkolwiek reprezentantkę płci pięknej. Postrzegany przez większość -w tym także i przez blondynkę- za skończonego dupka, tak naprawdę miał swoje zasady którymi kierował się choćby nie wiem co i nie mógł pozwolić by wszystko legło w gruzach przez jedną dziewczynę z niewyparzonymi ustami. Naturalną przyczyną jego'ucieczek' była więc chęć ochronienia zarówno siebie jak i blondynki. To nie tak, że nie wierzył w swoją samokontrolę. Nigdy nie miał problemów z agresją. Zawsze umiał zapanować nad swoim ciałem, zanim zrobiłby coś, czego mógłby żałować przez resztę życia. Przezorność, była jego główną motywacją.
~*~
Słońce na dobre zwisło na błękitnym niebie, ogrzewając swoimi promieniami całą Lizbonę. Zdenerwowana Bianka, raz po raz zerkała na zegarek. Dochodziła już prawie jedenasta czasu lokalnego, co oznaczało że w Polsce jest już prawie dwunasta. Zgodnie z jej planami, już od jakichś trzech godzin powinni być w drodze do Porto. Jednak po brunecie nadal nie było ani śladu. Minuty mijały jedna za drugą, przeradzając się w godziny. Kiedy więc na zegarku wybiła czternasta, zirytowana postawą Mikołaja, wyszła z hotelu. Miała nadzieję znaleźć go jak najszybciej i zmusić do opuszczenia Lizbony, choćby miała zrobić to siłą.
Czas nie był ich sprzymierzeńcem, dlatego też nie mogli pozwolić sobie na kolejną noc w tym mieście. Z tego co obliczyła wynikało, że zostało im jeszcze siedem przystanków. Ósmym miała być już Warszawa - meta całej podróży.
Osiemnaście dni, które im pozostało, wydawały się tak nierealną liczbą...
Nagła determinacja przepłynęła przez jej ciało. Cokolwiek by się nie działo, musiała wypełnić zobowiązanie jakie na siebie wzięła.
Jeśli nie znajdę go w przeciągu godziny, po prostu pojadę dalej sama. - obiecała sobie w duchu przecierając wierzchem dłoni krople potu z czoła.
Po raz kolejny rozejrzała się dookoła, zastanawiając się w którą stronę powinna tak właściwie iść. Zamknąwszy oczy, okręciła się delikatnie wokół swojej osi licząc w ciszy do pięciu. To, jak bardzo komicznie musiało wyglądać jej zachowanie z punktu widzenia przechodnich, interesowało ją najmniej. Zdeterminowana by jak najszybciej znaleźć chłopaka, przekroczyła pewnym krokiem ulicę, kierując się do pobliskiego parku, który jako pierwszy rzucił jej się w oczy, gdy je otworzyła.
Powolnie, jednak nadal stanowczo przemierzała kolejne wyłożone betonowymi płytami alejki. Miejsce to dosłownie ją oczarowało. Mimo wciąż przedpołudniowej godziny, tętniło życiem. Co kilkadziesiąt metrów przystawała oniemiała, by posłuchać ulicznych grajków, którzy dosłownie tworzyli poematy na instrumentach. Nawet jeśli nie rozumiała języka, w którym to robili, nie potrafiła się od nich oderwać.
Wszystko wyglądało jak na wyidealizowanych filmach amerykańskich. Niewielki plac zabaw w oddali, na którym bawią się dzieci, mężczyzna pchający wózek z popcornem którego cudowny zapach roznosi się po okolicy w promieniu kilkunastu metrów.
Zachwycona wszystkim tym co ją otaczało, postanowiła jednak przyśpieszyć kroku. Czas nieubłaganie uciekał.
Stawiając kolejne kroki, nawet nie dostrzegła, kiedy park przerodził się w coś w rodzaju ulicznego targu. Kolorowe stoiska po brzegi wypchane przeróżnymi drobiazgami. Od widokówek, przez różnego rodzaju figurki, aż po ubrania we wszystkich kolorach tęczy. Zafascynowana, niewiele myśląc ruszyła w tamtym kierunku, przyglądając się wszystkiemu bardzo dokładnie. Nawet nie zauważyła, kiedy obok niej pojawiła się starsza kobieta, mimo upału opatulona w kwiecistą chustę. Ująwszy nadgarstek dziewczyny, pociągnęła ją w kierunku jednego ze straganów, który jak się okazało pełen był biżuterii. Nim się sie obejrzała, staruszka wciskała jej na rękę kolorową bransoletę nawlekaną maleńkimi koralikami. Oniemiała przyglądała się przedmiotowi. Uśmiechnęła się dziękczynnie do kobiety i już miała odejść, kiedy kobieta podsunęła jej pod nos cenę bransoletki. Zszokowana patrzyła to na kartkę na swoją dłoń.
Naciąganie poziom hard - bąknęła, wyciągając z tylnej kieszeni szortów pięć euro. Uśmiechnąwszy się na odchodne, można by powiedzieć że bardziej sztucznie niż jej się to uprzednio wydawało, przypomniała sobie o właściwym celu jej spacerku. Wywróciwszy oczami na swoje roztargnienie, przyspieszyła kroku.
Niedługo potem, znalazła się w pobliżu betonowego boiska. Momentalnie rzuciła jej się w oczy sylwetka Mikołaja, stojącego z piłką pod pachą pod jednym z koszy.
- Wreszcie Cię znalazłam! - rzuciła, podchodząc bliżej, pamiętając jednak by zachować odpowiedni dystans od chłopaka.
W odpowiedzi uniósł tylko prawą brew, racząc ją jedynie krótkim spojrzeniem.
Przygryzła nerwowo wnętrze policzka, zastanawiając się, w jaki sposób mogłaby choć trochę rozładować napięcie panujące między nimi. Doskonale wiedziała, że w tej kwestii na Mikołaja liczyć nie może.
Niczym nie wzruszony brunet, po raz kolejny wlepił wzrok w obręcz. Piłka wzniosła się ku górze, by po chwili wylądować idealnie w samym środku tarczy.
- Czekaj. -mruknęła nagle zaciekawiona- Skąd masz piłkę?
- Dostałem- westchnął bardziej lekceważąco, niż jak kiedykolwiek miała okazję usłyszeć to z jego ust.
- Zabrałeś dziecku piłkę? - zaśmiała się nerwowo, spoglądając na Mikołaja z niemałym zaciekawieniem.
- Dzieciak sam mi ją wcisnął za paczkę - wzruszył niedbale ramionami, po raz kolejny wymierzając rzut. Po raz kolejny celny.
- Demoralizujesz dzieci - mruknęła, zakładając ręce na piersi.
- To dziecko miało jakieś 16/17 lat. - uśmiechnął się ironicznie.
Zapadła cisza, przerywana od czasu do czasu głuchym odgłosem uderzanej piłki o tablicę. On skutecznie ją ignorował, a ona nie miała zielonego pojęcia jak zmusić go do wyjazdu. Kiedy więc po raz pierwszy od dłuższej chwili spudłował, a piłka szczęśliwym trafem poleciała właśnie w jej kierunku, podniosła ją z betonu, chowając za plecami i zmuszając zarazem chłopaka do zwrócenia na nią uwagi.
- Sory. Nie mam więcej fajek. - irytacja przesączyła jego głos, a on nawet nie starał się jej ukryć.
- Nie chcę żadnych fajek.
- Czego tak właściwie chcesz? Najpierw wrzeszczysz na mnie, oskarżając o coś czego nie zrobiłem, później kiedy ja wychodzę, Ty przyłazisz za mną i zaczynasz prawić mi morale na temat demoralizacji jakichś gówniarzy. - wypluł, starając się odebrać jej piłkę, nadal jednak pamiętając o należytym dystansie.
Bianka gwałtownie odsunęła się od niego, nie pozwalając mu na to.
- Skąd mam mieć pewność, że faktycznie za tym nie stoisz?
- Myśl sobie co chcesz, mam to w dupie. - warknął, wyrywając jej siłą piłkę.
- Oczywiście! Mikołaj Flis zawsze ma wszystko w dupie! - wrzasnęła.
Gwałtownie podszedł do niej, zasłaniając jej usta swoją dłonią.
- Dziękuj Bogu, że jesteś dziewczyną. Inaczej już dawno przestałbym się powstrzymywać.
- Dupek - splunęła siarczyście, kiedy odsunął się od niej na bezpieczną odległość.
- Nigdy nie mówiłem, że jest inaczej. - ironiczny uśmieszek, którego całym sercem nienawidziła wpłynął na jego twarz, a ona musiała się powstrzymywać by nie podejść i wymierzyć mu efektywnego policzka. Wiedziała jednak, że byłby to jej przysłowiowy gwóźdź do trumny.
- Jesteś taki.... - zawahała się, szukając odpowiedniego słowa. - beznadziejny! Wszystko zawsze psujesz!
- Oświeć mnie księżniczko. Co zrobiłem tym razem? - mimo, że się uśmiechał, nie było w tym ani krzty poczucia humoru, które Flisa nigdy przecież nie opuszczało.
- Powinniśmy być w drodze do Porto od pieprzonych czterech godzin! Nie zamierzam przez Ciebie przegrać, słyszysz?! Pakuj się i jedziemy!
- A co jeśli nie mam ochoty? Lizbona jest taka piękna... Myślę że mógłbym zostać tu jeszcze parę dni - rzucił złośliwie.
- Mówię serio. Pakuj się.
- Ja też. Nigdzie dzisiaj nie jadę. - zignorował uciekającą gdzieś na trawnik piłkę, zakładając ręce na piersi i mierząc ją wyzywającym spojrzeniem.
Spoglądała na niego spod przymrużonych powiek, starając się nie wybuchnąć.
Nim się zorientował, blondynka ruszyła w kierunku trawnika i leżącej na niej piłki. Ujęła ją w dłonie i już po chwili, stała przed nim.
- Więc może mały zakładzik? - mruknęła przebiegle, patrząc znacząco na trzymany w rękach przedmiot.- Jeśli wygram, wyjedziemy z Lizbony jeszcze przed 14:00. A jeśli przegram...
- Jeśli przegrasz, wyjedziemy dopiero jutro rano.
Przełknęła głośno ślinę, zastanawiając się, dlaczego do cholery nie zostawi go w Lizbonie i sama nie ruszy dalej?
Bo nie masz pieniędzy. Bo nie poradzisz sobie sama, bez kogokolwiek u boku. Bo nie starczy Ci odwagi. Bo boisz się samotności, nawet jeśli do wyboru masz tylko tego dupka.
- Niech będzie. Gramy do dziesięciu punktów. - westchnęła, starając się przypomnieć sobie choć część tego, czego nauczył ją trener ich zespołu gdy była jeszcze w liceum.
Ręce trzęsły jej się coraz bardziej, kiedy przewaga nad brunetem drastycznie malała. Nagle, z 8:2, zrobiło się 8:8. Od wygranej, dzieliły ją zaledwie 2 punkty. O ironio, od przegranej także. Za wszelką cenę starała się zapanować nad zdenerwowaniem ogarniającym jej ciało. Przez moment nawet porównała jego siłę do tego, gdy pisała maturę z matematyki. Zgryzła długopis do tego stopnia, że nie była w stanie nim pisać i musiała pożyczyć od koleżanki inny.
Teraz, od jednego rzutu zależało tak wiele, że nie mogła pozwolić sobie na spudłowanie. Jedyne pocieszenie stanowiło dla niej to, że miała piłkę w posiadaniu. Gdyby ją teraz straciła, jej nadzieja i honor runąłby na ziemię jak domek z kart.
Przełknęła głośno ślinę, i ruszyła niepewnym krokiem w kierunku kosza. Kiedy na jej drodze stanął brunet, bez głębszego wysilenia się, starający przejąć piłkę, zatrzymała się na moment, szukając jakiegokolwiek wyjścia z sytuacji.
Okazał się nim szeroki rozkrok w którym stał brunet. Przeturlała między nimi piłkę, szybko go mijając. A bynajmniej taki był plan, do momentu aż poczuła w tali szerokie dłonie bruneta, odciągające ją od kosza, a kiedy zrobił to już na tyle daleko, by nie mogła dosięgnąć piłki, sam po nią ruszył. Wycofawszy się do środkowej linii boiska, oddał perfekcyjny rzut, zapewniający mu trzy punkty i zwycięstwo.
- Myślę że mamy już plany na wieczór - puścił jej oczko.
_____________________________________________
Kochani moi!
Z okazji Świąt Bożego Narodzenia, życzę Wam wszystkiego co najlepsze, abyście spędzili je z najbliższymi i mieli okazję cieszyć się bliskością osób które kochacie.
Spełnienia marzeń, nawet tych najbardziej banalnych (te zazwyczaj są najzabawniejsze :D)
Pijanego, jednak pamiętnego sylwestra, sukcesów w nadchodzącym nowym roku i ogólnie wszystkiego o czym śnicie.
/ Mikka <3
OMG!
OdpowiedzUsuńPerfekcyjny! Stawiałam, że wygra Bianka i zmusi Mikołaja do wyjazdu. Z drugiej strony dobrze, że to on wygrał, bo teraz spędzą z sobą więcej czasu w Lizbonie.
Wiem, że zbliżają się święta i jest masa rzeczy do zrobienia, ale proooooooszę, czy dodasz kolejny rozdział jeszcze w tym roku?
Oczywiście również życzę Ci spokojnych Świąt spędzonych w rodzinnym gronie oraz szczęśliwego 2015 roku, dużo weny i nowych pomysłów.
Pozdrawiam :)
Dodaj dodaj dodaj, muszę przed nowym rokiem widzieć co dalej :*
OdpowiedzUsuńRozdział cudowny jak zawsze,ciesze sie ze wróciłas. Mam nadzieje ze niedługo ukaże się nowy rodział. Wesołych świąt!
OdpowiedzUsuńWielki powrót ! W końcu, weny i dodawaj często rozdziały :*
OdpowiedzUsuńKiedy kolejny?
OdpowiedzUsuńkiedy kolejny rozdział?
OdpowiedzUsuńjuż nie będzie kolejnych rozdziałów???
OdpowiedzUsuńNosz kurwa niech coś napisze!!!
UsuńDOKŁADNIE! Jak nie ma zamiaru kończyć tego co zaczęła, to równie dobrze mogła tego nie zaczynać!!!!!
UsuńHej, kiedy można liczyć na nowy wpis?
OdpowiedzUsuńKasia
Spokojnie ludzie, wiem że już strasznie długo czekamy ale bez przesady. Może ma swoje sprawy i nie może pisać ale z drugiej strony mogłaby chociaż dać oznakę życia....
OdpowiedzUsuńCzyli koniec rozdziałów? Jak tak to szkoda, opowiadanie fajne tylko ty wydajesz się niezorganizowana a przez to tracisz czytelnikow. Aniela
OdpowiedzUsuńNo problemos, ja rozumiem, poczekam :)
OdpowiedzUsuńJa tez poczekam :-D ~kasia
OdpowiedzUsuńŚwietne całe opowiadanie... Tylko dlaczego do tej pory się nie pojawiła kolejna część :(( dodawaj szybciej proszę... Pozdrawiam Lena.
OdpowiedzUsuńDodaj coś proszę cię... Zajebiste opowiadanie szkoda kończyć w takim momencie... No błagam cie... Wchodzę codziennie a tu nic... Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń20 yr old Environmental Tech Alic Dilger, hailing from Haliburton enjoys watching movies like "Craigslist Killer, The " and Whittling. Took a trip to Abbey Church of Saint-Savin sur Gartempe and drives a Ferrari 250 GT Berlinetta Competizione. wiecej informacji
OdpowiedzUsuń